30 października 2011

Kobiece światy

Clarissa Pinkola Estés, Biegnąca z wilkami: Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach (Zysk i S-ka, 2001) – książka o nas, naszych wnętrzach, naszym dojrzewaniu do bycia sobą, walce o własną duszę, o przeciwstawianiu się krzywdzącym zwyczajom i tradycjom. Książka zmieniająca nasze podejście do życia, nastawienie do siebie, ucząca niezgadzania się na to, co zabija nas w nas. Wymagająca uwagi i domagająca się od nas pracy nad budowaniem swego szczęścia, wyzwolenia od narzuconych sprzeczności.
Nie jest to pierwsza książka o tej tematyce, jaką czytałam. Wcześniej miałam okazję zapoznać się z kilkoma tytułami podobnie propagującymi powrót psychiki do stanu naturalnego, wartego zaakceptowania, ułatwiającego życie i przeżycie w otaczającym nas świecie. Jednak ze wszystkich dotąd poznanych publikacji Biegnąca z wilkami jest tą najlepiej napisaną, chociaż nie najłatwiejszą w odbiorze. Szkoda, że nie wpadła mi w ręce 10 lat temu – byłabym dzisiaj kimś innym, rozumiałabym lepiej siebie i świat. Ale i teraz znajomość dzikiej natury kobiecej przyda mi się w życiu – wszak po zimie zawsze przychodzi wiosna, wszystko się odradza i zmienia na lepsze.
Gdzieś prawie w połowie stwierdziłam, że potrzebuję zmiany lektury, bo Biegnąca z wilkami zaczęła mnie przytłaczać. Sięgnęłam po Kaspijskie marzenia Giny Nahai (Książnica, 2008), głównie dlatego, że leżała na samym wierzchu jednego ze stosików do czytania. Myślałam, że lekka powieść będzie dobrym przerywnikiem dla rozważań o kobiecej psychice. Los jednak zadrwił ze mnie okrutnie, bowiem Kaspijskie marzenia opowiadają również o kobietach i to kobietach żyjących w świecie stworzonym dla wygody mężczyzn, tłamszonych i łamanych w codziennym życiu, kobietach, które nie znaczą nic bez „opiekującego” się nimi mężczyzny, traktowanych jak przedmioty i maszynki do rodzenia dzieci, najlepiej chłopców. Taki jest świat Bahar i Yass, matki i córki, żyjących w Iranie u schyłku panowania ostatniego szacha Pahlawiego.
Bahar była pełną radości życia, ale naiwną młodą dziewczyną, gdy spotkała na swej drodze Omida. Wyszła za mąż ufna i pełna nadziei na spełnienie marzeń u boku mężczyzny. Szybko wybito jej z głowy myśli o nauce i pracy, za to kazano siedzieć w domu i rodzić dzieci. Urodziła córkę, co było powodem konsternacji rodziny i niechęci znajomych, córkę, która z czasem okazała się w dodatku ułomna – rzecz to wstydliwa i wymagająca zachowania w tajemnicy, bo stawia poza nawiasem społeczeństwa i nie rokuje dobrze na przyszłość. Bahar musi wybierać pomiędzy dobrem dziecka a wymogami społeczeństwa, które domaga się od niej nieleczenia ułomności – to wewnętrzny przymus sprostania wymaganiom patologicznej kultury prowadzi do finałowej tragedii.
Kaspijskie marzenia są czwartą powieścią Giny Nahai, jaką przeczytałam. Mam wrażenie, że ta opowieść na dłużej zostanie w mojej pamięci, podobnie jak wcześniejszy Pawi krzyk. Treść jest zbyt przejmująca, by o niej szybko zapomnieć i, mimo że kreśli losy, jakich zapewne wiele w krajach Wschodu, nie staje się przez to mniej ważna. Nie jest to tylko opowieść o odmiennej kulturze – to także widziana oczami dziecka codzienność w niekochającej się rodzinie, to problemy dziecka odtrącanego, niemającego oparcia w najbliższych, dziecka, od którego wymaga się rzeczy niemożliwych, rujnujących psychikę i prowadzących do rozpaczy i poczucia beznadziei. Warto przeczytać.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Po takim przerywniku wracam do Biegnącej z wilkami, by poznać psychologiczne podłoże uległości kobiet wychowywanych w kulturach patriarchalnych. Książka jest bardzo ciekawa i pełna fragmentów wartych zachowania w podręcznym notesiku, ale zbyt przytłaczająca swą wymową, by czytać ją szybko, jak powieść – za dużo tu tematów wartych przemyślenia, nie można się tylko prześlizgnąć przez poruszane tu problemy. Polecam wszystkim, którzy potrzebują zmiany w życiu lub chcą lepiej poznać siebie i płeć przeciwną, by żyć pełniej i w większej harmonii z otoczeniem.

23 października 2011

Dzieje upadku rodziny

Buddenbrookowie Tomasza Manna to po ostatnich męczących lekturach wytchnienie i wielka przyjemność czytania. Powieść jest urzekająco klarowna, skondensowana, pozbawiona zbędnych słów, ozdobników i wypełniaczy, napisana przez mistrza dla czytelników potrafiących docenić urok prostoty.
Mann potrafi równie pięknie i zajmująco pisać o radościach i sukcesach, jak o troskach i śmierci, o dojrzewaniu i miłości, życiu ograniczonym konwenansami, stwarza klimat doskonale oddający realia mieszczańskiego bytu w Niemczech dziewiętnastego wieku. W dwóch niezbyt obszernych tomach zawarł stuletnią historię kupieckiej rodziny Buddenbrooków, ukazał ją od lat największego rozkwitu firmy handlowej do czasu upadku wraz z ostatnimi męskimi przedstawicielami rodu. Każde pokolenie, dumne z historii rodziny, stara się pomnażać fortunę podejmując czasem ryzykowne wyzwania, borykając się z różnymi problemami. W oszczędnej, pozornie suchej, a przecież niepozbawionej humoru i tak doskonałej narracji zawarta jest sama istota życia człowieka miejskiego, wrośniętego w tradycję, religię, konwenanse. Mann daje nam kompletny obraz człowieka uwikłanego w „obowiązki”, jakimi są rodzina i społeczeństwo, podporządkowanego środowisku, w jakim przyszło mu żyć. Każdy przedstawiciel rodu scharakteryzowany jest wyraziście, równym pociągnięciem pióra, dzięki czemu czytelnik może zobaczyć to, co najistotniejsze i wyobrazić sobie niedopowiedzianą resztę. Czyż nie tego właśnie oczekujemy po lekturze doskonałej?
Na koniec muszę zwrócić uwagę na jeden aspekt spokojnego, mieszczańskiego życia – w wolnych chwilach kobiety z rodu Buddenbrooków robią na drutach, a to sukienkę, a to „szal, serwetę czy coś podobnego” – ale to niestety wszystkie szczegóły, jakimi raczy nas autor. ;)
(Ocena: 6/6)

17 października 2011

Pod koniec epoki brązu

W ramach poznawania historycznych staroci przeznaczonych dla młodzieży sięgnęłam po Szkarłat wojownika (Nasza Księgarnia, 1988) Rosemary Sutcliff.
Rzecz dzieje się w czasach starożytnych, mniej więcej trzy tysiące lat temu, na wyspie zajmowanej dziś przez Wielką Brytanię. Tłem powieści jest okolica surowa, z dzikimi ostępami leśnymi i gdzieniegdzie rozsianymi wioskami, którą poznajemy z Dremem, kalekim chłopcem, który, jak każdy z jego rówieśników, pragnie zostać pełnowartościowym wojownikiem. Pokonuje trudności upośledzonego ciała wytężoną pracą w takim zakresie, w jakim umożliwia mu to niewładna ręka – staje się najlepszym oszczepnikiem w wiosce. Aby jednak zostać uznanym za mężczyznę, musi przejść szkolenie i zabić wilka.
Fabuła nie jest zbyt oryginalna: dorastający chłopiec pokonuje przeciwności losu, dzięki samozaparciu i uporowi radzi sobie z ograniczeniami ciała i złośliwością ludzi, ma przyjaciela, syna wodza, i wiernego psa, a gdy przychodzi odpowiedni czas – zdobywa też wyjątkową kobietę, oczywiście tam, gdzie się tego nie spodziewał. Jest prawy i szlachetny, mądry i wyrozumiały, a własne słabości przekuwa w końcu na atuty. Oczywiście, nie wszystko od razu mu się udaje, musi przecież wykazać się szczególnymi zaletami, ale w rezultacie i tak otrzymuje oczekiwaną nagrodę. Ot, jeszcze jedna ładna bajka.
W Szkarłacie wojownika nie czuje się zbytnio starożytnego klimatu. Również słabo zaznaczona jest specyfika bytowania w tej części świata – akcja powieści mogłaby równie dobrze toczyć się w jakimkolwiek innym rejonie Europy, w gruncie rzeczy jesteśmy wszak jednym gatunkiem, nie różniącym się zanadto w podstawowych potrzebach i pragnieniach. Ciekawie pokazane są niektóre obrzędy, jak pogrzeb króla i obiór nowego władcy czy przyjęcie młodych wojowników do męskiej części społeczności.
Tekst powieści urozmaicony jest surowymi, jednobarwnymi rysunkami dobrze komponującymi się z charakterem książki.
(Ocena: 3,5/6)

13 października 2011

Jesiennie jabłkowo

Z jesienią kojarzy mi się zapach jabłek, szczególnie w postaci przetworzonej do ciasta jabłkowego. Często wtedy robię takie najprostsze, szybkie ciasto na oleju, którego podstawową wersję znalazłam kiedyś dawno temu na mniamie. Oczywiście trochę go przerobiłam, zawsze to robię, pod tym względem jestem niepoprawna. ;)

Wychodzi takie:
składniki:
5 jajek
3/4 szklanki cukru
2/3 szklanki oleju
szczypta soli
półtorej szklanki mąki (najchętniej używam szymanowskiej, typ 480)
cukier waniliowy
półtorej łyżeczki proszku do pieczenia lub sody
aromat
miseczka pokrojonych owoców (jabłka, gruszki, śliwki, brzoskwinie czy co się komu podoba) i garść rodzynek

Jajka zmiksować z cukrem i szczyptą soli, dodać olej cały czas miksując. Dołożyć mąkę wymieszaną z proszkiem i aromat. Przelać do dużej formy wyłożonej papierem do pieczenia, rozrzucić pokrojone owoce, lekko je wmieszać.
Piec ok. 40 minut w 180 stopniach, sprawdzić patyczkiem. Po ostudzeniu można posypać pudrem, chociaż i bez tego ciasto jest dość słodkie.

Zapraszam do częstowania się:














[szklanka to 250 ml, masło zawsze extra, natomiast mąka, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, to szymanowska typ 480]

11 października 2011

Jakobici w powieściach

Przemiana Roberta Goddarda i Złoto z Porto Bello Arthura Smitha – dwie bardzo różne powieści, których akcja dzieje się w pierwszej połowie XVIII wieku, osnute są wokół starań o przywrócenie tronu zdetronizowanemu królowi Jakubowi lub jego potomkom.

W Przemianie mamy zapętloną do granic absurdu fabułę, której osią jest zdobycie tajemniczej księgi rachunkowej, mającej zdyskredytować wiele znanych osobistości, w tym króla Jerzego, by w rezultacie ułatwić powrót na tron synowi króla Jakuba II. Nagłe zwroty akcji, pościgi, pojedynki, wielka polityka nielicząca się z jednostkami, miłość i namiętność to teoretycznie niezła mieszanka wybuchowa. Obawiam się jednak, że zbyt dużo tego jak dla mnie, może wyrosłam, może gdybym to przeczytała 20 lat temu... Przemiana przypomina mi trochę powieści Dumas ojca czy Eugeniusza Sue i to, że mi się nie spodobała, wcale mnie nie cieszy, bowiem miałam w planach powtórkę Trzech muszkieterów. I teraz dylemat: czytać – nie czytać; szkoda byłoby miłych wspomnień z młodości. (Ocena 3/6)

Złoto z Porto Bello to awanturnicza powieść dla młodzieży o piratach na Morzu Karaibskim. Całkiem sprawna, chociaż nie od razu wciągająca. Główny wątek to zdobycie hiszpańskiego złota przewożonego z kolonii w celu przeznaczenia go na walkę o tron dla jakobickiego następcy. Tu również jest sporo zamieszania: porwania, walki, pojedynki, miłość, sporo żeglowania i skarby zakopywane gdzieś na samotnych wysepkach. Może być, chociaż bez fajerwerków, z tego na pewno wyrosłam (chociaż z nostalgią wspominam trylogię Meissnera Opowieść o korsarzu Janie Martenie). (Ocena 3,5/6)

Po tych ostatnich rozczarowaniach doszłam do wniosku, że muszę staranniej dobierać sobie lekturę, dlatego sięgnęłam po Biegunów Tokarczuk i Buddenbrooków Manna. I o to chodziło! :)

8 października 2011

Buciki na drutach bez zszywania

Buciki bez zszywania wykonane przy pomocy magic loop.

Podeszwa robiona jest ściegiem francuskim (jeśli wolimy ściegiem dżersejowym, rzędy parzyste należy przerabiać na prawo, ale wtedy wychodzi większa):
Nabrać 20 oczek tą metodą:

1 rz.: przerobić 2 razy po 20 o. na prawo, można zaznaczyć markerem początek robótki – tył bucika. 

Na drutach mamy 40 oczek:
 
2 rz.: same lewe
3 rz.: 1 o.p., 1 o.p. przekręcone z poprzecznej nitki poprzedniego rzędu, 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 1 o.p.
4 rz.: o.l.
5 rz.: 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p.
6 rz.: o.l.
7 rz.: 3 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 6 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 3 o.p.
8 rz.: o.l.
9 rz.: 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 8 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p.
10 rz.: o.l.
11 rz.: o.p.
12 rz.: o.l.
Mamy 56 oczek. Podeszwa gotowa:
 
Boki
1 rz.: 21 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 21 o.p.
2 rz.: 19 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 19 o.p.
Te dwa rzędy powtórzyć jeszcze 5 razy.
13 rz.: 19 o.p., 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 19 o.p.
14 rz.: 19 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 19 o.l.
15 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 18 o.p.
16 rz.: 18 o.l., 5 o.p., 19 o.l.
17 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 1 o.p., 2 razem na prawo, 18 o.p.
18 rz.: o.l.
19 rz.: o.p.

Ściągacz
25 rzędów: 1 o.p., 1 o.l. (należy zwrócić uwagę, żeby nie były to oczka przekręcone)
Zakończyć elastycznie.

Wykończyć dowolnie: można naszyć oczka, dorobić uszy i pomponik jako nos. Można robić butki jednobarwne lub kolorowe.

6 października 2011

Buciki na drutach

Przyszedł czas na zagospodarowanie włóczkowych resztek. Powstało więc małe co nieco na drutach. W opracowaniu kierowałam się instrukcją z tego bloga, tłumaczenie poniżej. Tak wygląda efekt końcowy:



Sposób wykonania
Podeszwa
Nabrać 40 oczek.
1 i 2 rząd: same prawe
3 rz.: 1 o.p., 1 o.p. przekręcone z poprzecznej nitki poprzedniego rzędu, 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 1 o.p.
4 rz.: o.p.
5 rz.: 2 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 2 o.p.
6 rz.: o.p.
7 rz.: 3 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 6 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 3 o.p.
8 rz.: o.p.
9 rz.: 4 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 8 o.p., 1 o.p. przekr., 18 o.p., 1 o.p. przekr., 4 o.p.
10, 11 i 12 rz.: o.p.
Mamy 56 oczek.

Boki
1 rz.: 21 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 21 o.p.
2 rz.: 19 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 2 o.p., 2 o.l., 19 o.p.
Te dwa rzędy powtórzyć jeszcze 5 razy.
13 rz.: 19 o.p., 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 2 lewe razem, 2 prawe razem, 19 o.p.
14 rz.: 19 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 1 o.p., 1 o.l., 19 o.p.
15 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 2 razem na prawo, 18 o.p.
16 rz.: 18 o.p., 5 o.l., 19 o.p.
17 rz.: 19 o.p., 2 razem na prawo, 1 o.p., 2 razem na prawo, 18 o.p.
18, 19 i 20 rz.: o.p.

Ściągacz
24 rzędy: 1 o.p., 1 o.l.
Zakończyć elastycznie, zostawić dłuższą nić. Zszyć tył i podeszwę.

Wykończyć dowolnie: można naszyć oczka, dorobić uszy i pomponik jako nos.


Następnym razem pokażę wykonanie tych butków bez zszywania.

4 października 2011

Rzymskie spotkania z Ewą Nowacką (odsłona trzecia)

Zgodnie z obietnicą wracam do Ewy Nowackiej – tym razem zapraszam na dłużej do starożytnego Rzymu. Cykl składający się z powieści: Kommodus i Marcja, Heliogabal, wnuk Mezy i Maksymin Trak przedstawia nam cesarstwo końca II i początków III w. n.e.

● ● ●

Akcja Kommodusa i Marcji (Czytelnik 1972) rozgrywa się w Rzymie pod koniec II wieku n.e. Bohaterami są: Kommodus, syn Marka Aureliusza, cesarz-gladiator, tyran, uważający się za wcielenie Herkulesa; Marcja, wyzwolenica, kochanka Kommodusa, próbująca nawrócić go na chrześcijaństwo; Eklektus, pokojowiec pochodzący z Egiptu, późniejszy mąż Marcji.
Fabuła rozmywa się trochę między namawianiem cesarza na jedynie słuszną wiarę w Chrestosa a spiskiem Marcji i prefekta pretorii Emiliusza Letusa na życie Kommodusa. W obu tych wątkach znaczącą rolę ma odegrać Eklektus. Jest tu miłość, intryga, zbrodnia, jest realistyczny obraz Rzymu – igrzyska, gladiatorzy, wyścigi rydwanów, dzielnice biedoty z walącymi się budynkami, plastycznie opisany pożar miasta, dysputy filozoficzno-religijne, ale powieść nie porywa równie mocno jak inne. Chociaż znalazłam, jak zwykle u pani Nowackiej, kilka ładnych fragmentów, np. opinię patrycjusza rzymskiego o nowej wierze: „Rankiem budzi mnie jakieś wycie z pomieszczeń niewolników. Pytam: co to? To chrześcijanie witają dzień. Wychodzę do atrium i widzę, że ogrodnik stoi oparty na łopacie, a jakiś rozczochrany drab pali mu kazanie. Baranek, winnica, jakieś ptaki, same bzdury.” (s. 28) czy przemyślenia Kommodusa: „Czasami myślę, że pogarda jest potrzebna, żeby kogoś kochać. To jest tak, jakbyśmy pragnęli, by ktoś inny był od nas gorszy i słabszy i tylko wtedy chcemy go otaczać troskliwą opieką.” (s. 73) albo jego sposób rządzenia: „Ja nie chcę myśleć o swoich powinnościach, o służbie narodowi, tak jak ją pojmował mój ojciec. Pierwszy między sługami Rzymu, to paradne! [...] Jestem wyższy ponad to. Wybieram ludzi i rozkazuję im.” (s. 73).
O czasach Kommodusa można obejrzeć: Upadek Cesarstwa Rzymskiego (1964), reż. Anthony Mann; Gladiator (2000), reż. Ridley Scott.
(Ocena: 4/6)

● ● ●

O bliskich chronologicznie czasach traktuje następna powieść: Heliogabal, wnuk Mezy (Czytelnik 1974), która tylko pozornie wygląda na biografię cesarza Heliogabala, chłopca zbyt wcześnie wyniesionego na tron, nieprzygotowanego do spełniania obowiązków, zbyt słabego, by dzierżyć ster rozległego imperium. Postać cezara jest tu jedynie klamrą spinającą wspomnienia Mezy, które obejmują czasy od schyłku panowania Marka Aureliusza, przez Kommodusa, Septymiusza Sewera, Karakallę aż po Basjanusa, zwanego Heliogabalem. To świetne studium władzy i intryg. Babcia Meza może dumnie stanąć obok Klaudiusza Gravesa – jak on opisał burzliwe wnętrze dynastii julijsko-klaudyjskiej na szerokim tle epoki, tak ona opowiedziała nam nie mniej ciekawie o Antoninach i Sewerach rządzących w Rzymie dwa stulecia późniejszym.
Meza wraca „do swoich wspomnień jak do bezpiecznej przystani” (s. 95), snuje opowieść o dzieciństwie w syryjskiej Emezie, młodości u boku męża, cierpliwym zdobywaniu władzy, przyjemności i dumie, jaką z niej czerpie. Nie ubarwia rzeczywistości. Wprost przyznaje, że to ona trzyma ster w dłoniach, Heliogabal jest tylko jej tarczą. Mówi o najwyższych urzędnikach tak naprawdę przedstawiając siebie: „Chcieli udawać, że nie wiedzą, kim jestem naprawdę. A przecież to ja zasiadałam wraz z nimi w Kurii, ja poprawiałam ich edykty i ustawy, ja kontrolowałam dochody skarbu i czuwałam nad spokojem w prowincjach. Doskonale wiedzieli, że jestem ich władcą” (s. 87). Ja, ja, ja – dumna i znająca swoją wartość, ale i swoje wady, z których zresztą też jest dumna: „Ja starałam się świadomie wybierać swój los, ostrożna i nieufna, z sercem twardym jak kamień nagrobny” (s. 231) i przyznaje bez ogródek: „zdradzałam tych, którzy liczyli na moją pomoc” (s. 231).
Ta część trylogii jest najciekawsza fabularnie i najlepiej skonstruowana. Dwutorowo prowadzone wspomnienia Mezy urozmaicone są notkami biograficznymi kolejnych cesarzy napisanymi w stylu kronikarskim i wtrąceniami współczesnymi – analizą zachowań Basjanusa z punktu widzenia pedagoga, psychologa, lekarzy i czytelniczki. Ten ciekawy zabieg dopełnia obrazu cesarza, tłumaczy jego postawę, niedojrzałość, wyjaśnia przyczyny nieuniknionej klęski jego panowania.
Powieść zdecydowanie warta przeczytania, podobała mi się najbardziej ze wszystkich obrazów starożytnego Rzymu stworzonych przez Ewę Nowacką.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Ostatnia część cyklu, Maksymin Trak (Czytelnik 1975), to interesująca biografia cesarza z przypadku. Gaius Iulius Verus Maximinus, pierwszy nie-Rzymianin na tronie cezarów, jako cesarz nigdy nie był w Rzymie, a swe panowanie niemal od początku do końca spędził w Germanii, walcząc z Alamanami, zawsze w pierwszym szeregu, razem z żołnierzami. Zwyciężył, za co otrzymał od senatu tytuł Germanicus Maximus.
Poznajemy tego syna chłopa z Tracji, gdy zostaje pewnego dnia złapany i doprowadzony przed oblicze cesarza Septymiusza Sewera. To wydarzenie zapoczątkowało jego drogę do rzymskiego tronu.
Dotychczas żyjący sobie spokojnie z pasania owiec, tylko czasem bez powodu, z nudów rzucający kamieniami w kolumny rzymskich żołnierzy czy bijący się z nimi, niezbyt rozgarnięty, nierozumiejący świata, nieznający języka urzędowego, zostaje nagle oderwany od rodzinnych stron i rzucony w daleki świat. Silny i wytrzymały Maksymin jest bowiem świetnym materiałem na żołnierza. Pozbawiony wyobraźni, potrafi żyć tylko tak, jak ustawił go los. I właśnie z wyroku losu, dzięki rosnącej popularności, Maksymin – „odważny, silny, posłuszny, awansuje bez nadmiernego pośpiechu, przekracza kolejne szczeble drabiny wojskowych rang” (s. 101),  od dziesiętnika, przez centuriona, aż do trybuna i dowódcy legii. Pełni służbę w uprzywilejowanej formacji – gwardii, przy kolejnych cesarzach: rozpoczyna karierę u boku Septymiusza Sewera, staje się zaufanym Karakalli, na krótki czas usuwa się w cień za Heliogabala, by ponownie pojawić się na scenie politycznej przy Aleksandrze Sewerze. Aż nadchodzi chwila, gdy Maksymin, wyznaczony przez pretorianów, staje się następnym cesarzem Imperium Rzymskiego. Śledząc życie głównego bohatera, mamy okazję dość dobrze poznać panowanie kolejnych władców.
Jak zwykle u Ewy Nowackiej świetnie zarysowane jest tło historyczne – wiele możemy się dowiedzieć o imperium w schyłkowym okresie, jego prawach, podbitych przez nie ludach, mnogości języków i religii, handlu, drogach i miastach, o marginalnym znaczeniu władzy dla codziennego życia jakichś wsi na obrzeżach znanego, spokojnego świata, bo „Rzym nie miał żadnego powodu, żeby przychodzić do wsi palonych słońcem lub chłostanych zimną bryzą znad oceanu, chciał tylko pieniędzy, czasami żołnierzy, jeżeli dostawał to, czego pragnął, zgadzał się na lokalnych bogów, zwyczajowe prawo i barbarzyńskie obyczaje, nawet na nieświadomość, niewiedzę o tym, kto jest naprawdę panem tych wszystkich Frygów, Traków, Galów, Daków i tak dalej.” (s. 25). Ukazany został mechanizm asymilacji podbitych ludów – to arystokracji dołączanych ziem najtrudniej było pogodzić się z najeźdźcą, to ją musiał Rzym przeciągnąć na swoją stronę używając wszelkich atrakcyjnych sposobów, aż zaczęła uważać się za część zespoloną z imperium nierozerwalnymi więzami i myśleć o sobie: „my, Rzymianie, my, rzymscy patrycjusze” (s. 26).
Niezmiennie zachwyca język powieści, bo Ewa Nowacka nawet marsz legionów potrafi opisać pięknie: „Nad głowami legionistów płyną orły, chorążowie podnoszą je wysoko w jaskrawym słońcu, płyną znaki oddziałów, godła przybrane we wstęgi. Nad kurzem chrypią rogi i krzywe trąby, tysiące nóg w sznurowanych żołnierskich butach depczą ziemię, rudy tuman wznosi się coraz wyżej i zakrywa słońce nieprzejrzystą chmurą. Od czasu do czasu przejeżdża obok pieszych oficer łącznikowy, końska sierść błyszczy jak zlana wodą, dźwięczą płytki metalu przy uprzęży, grudki piasku obsypują maszerujących.” (s. 19). Warto zagłębić się w ten świat, poznać rządzące ludźmi motywacje, jakże bliskie współczesnym dążenia, a także docenić warsztat pisarski Autorki i uniwersalność jej twórczości historycznej. W dzisiejszym zalewie zbyt często miernych powieści te dawno napisane, nie za długie, skondensowane dzieła przynoszą wraz z dużą przyjemnością czytania chwile zadumy i powody do rozmyślań. Może więc, zamiast po nową, grubą i drogą powieść – sięgnijmy po na wpół zapomnianego Maksymina Traka, kurzącego się gdzieś na antykwarycznej półce z książkami za symboliczną złotówkę.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Na tym kończę tymczasem spotkania z Ewą Nowacką. Gdy zdobędę brakujące powieści historyczne to na pewno coś o nich napiszę. :)